Malarstwo Marka Bronieckiego pokazuje, iż artyście nie wolno bać się własnej wyobraźni, bez względu na to, jak zakończyć się mogą jego próby podejmowania walki z oporną materią przedmiotu. A przeciwnikiem jest tutaj przecież nie tylko fizykalne tworzywo czy przynależny mu warsztat. Nie tylko przyzwyczajenia i upodobania widzów, którzy swoje deklarowane często zainteresowanie tymi obrazami łączą z zastrzeżeniem, iż sami nie powiesiliby ich w domu, gdyż szokuje ich obsesyjny katastrofizm i przygnębiający nastrój tych płócien. Z malarską materią i techniką Broniecki radzi sobie świetnie, doszukującym się w jego pracach obsesyjności, udręk duchowych czy strachu przyznaje rację, uważając - i słusznie, że sztuka, która chce coś wyrazić, w jakiejś mierze powinna być przecież obsesyjna. Sądy oglądających są dla niego niejednokrotnie dowodem ich wrażliwości. Jednocześnie jednak zauważa, iż dla żyjących w zgodzie z samym sobą obrazy te nie są ani okropne, ani przygnębiające. Za swojego głównego przeciwnika uważa natomiast "rozleniwienie" dzisiejszej sztuki, także tej z założenia awangardowej, ale uciekającej w jałowość i nudę w obawie przed wyrażaniem samej siebie. Z protestu przeciwko takiej sytuacji i ze zdziwienia kondycją sztuki współczesnej wywodzi się więc malowanie Bronieckiego. Zainteresowany sztuką od dawna i od dawna też przenoszący na papier i płótno próby swojej interpretacji rzeczywistości, przez wiele lat pokazywał te obrazy tylko najbliższym znajomym. I trzeba było ich entuzjazmu i umiejętności perswazji, aby prace te zostały zaprezentowane publicznie. Z perspektywy tych paru lat, jakie mijają od pierwszej wystawy, trzeba przyznać, iż to oni mieli rację. Poszerzył się dzięki temu niewątpliwie krąg osób o bliskich malarzowi zainteresowaniach odkrywania w dzisiaj malowanych obrazach głębszego sensu metafizycznego, któremu współczesna sztuka najwyraźniej nie potrafi nadać tak wyrazistego kształtu, jak to czynili dawni mistrzowie. To u nich odbywa się malarskie "terminowanie" Bronieckiego. U Boscha - co chyba oczywiste, u Dürera - co widać nie tylko w precyzji nieobecnych na wystawie grafik, z nowszych - u Celnika Rousseau, którego sam nazywa świętym współczesnego malarstwa, a z najnowszych - u Beksińskiego - ale tego raczej z nie ostatniego okresu. Sam autor przyznaje się do fascynacji może na pierwszy rzut oka zaskakujących - pociąga go dekoracyjny mistycyzm prerafaelitów, obrazy Rossettiego, Burne'a-Jonesa. Dla widza bardziej oczywiste będą już skojarzenia z symbolistami i surrealistami, także z obrazami z kręgu malarstwa inspirowanego literaturą fantastyczno-naukową i fantasy. Wspólnego mianownika szukałbym w podziwie dla umiejętności łączenia charakterystycznej dla tych twórców imponującej sprawności rzemiosła z poszukiwaniami w kręgach nieortodoksyjnej filozofii. Widoczne są więc w obrazach Bronieckiego odwołania do niekoniecznie tylko chrześcijańskiej myśli gnostyckiej, do teozofii różokrzyżowców, do reformatio mundi Joachima z Fiore a być może i do objawień boskiej tajemnicy Jakoba Böhma czy inspiracji wychodzących z kręgu Hoene-Wrońskiego czy Bierdiajewa. Za tym ostatnim może Broniecki powtórzyć - Jestem tylko poszukiwaczem. I dodać już od siebie - mówiąc o stałym wątku swojej twórczości, że jest nim owo wyczekiwanie, przemożna tęsknota za czymś, co dopiero się zdarzy. Czasami jednak zza dramatycznego spiętrzenia symboli wynika jednak przeświadczenie, iż chociaż jeszcze nic się nie wydarzyło, to wszystko już się dokonało. Zwycięski Parsifal nie na darmo wyrusza przecież na spotkanie z wojskami Ciemności a męczeński Krzyż nie bez intencji dania nadziei jest już ogołocony z ciała Zmartwychwstałego. A więc może to, co ma się dopiero wydarzyć, to spotkanie twarzą w twarz z tą tajemnicą, która jest w nas samych, ta sama we wszystkich ciałach? To raczej hipoteza, ba, nawet jedynie domniemanie, jakie rodzi się podczas spotkania z obrazami. A to, iż każdy z tych nich jest jednocześnie zapisem doświadczenia i jego zapowiedzią, malarskim zaproszeniem do dalekiej i trudnej podróży, nie wyklucza wcale myśli, że za każdym razem znajdujemy się wraz z malarzem nieustannie na początku Drogi. Przy całej swojej sprawności warsztatowej, oryginalności przemyśleń i umiejętności odwoływania się do bogatej tradycji malarskiego ukazywania rzeczy nienazywalnych, Broniecki zachował w sobie cenną i rzadką umiejętność pokornego podejmowania trudu tworzenia w taki sposób, jaki wydaje się być obcy dzisiejszym wychowankom plastycznych uczelni. Rzadko który z nich bowiem traktuje swoje malowanie jako rodzaj praktyki duchowej, wspólnej różnym mnichom-mistykom, owym wieczystym viri spirituales, bez względu na to, w jakich klasztorach Zachodu czy Wschodu powstawały ich obrazy, ikony czy tanki. Tematy jego obrazów, a nawet ich całkiem formalne rozwiązania wydają się egzystować poza nim, domagając się jednocześnie od malarza aby tylko oddawał wiernie to, co poza nim ma swój kształt doskonały, bliski Absolutowi czy odbijającemu go mitowi. Czy jest to jakaś rzeczywistość obiektywna? Może tylko wykreowana przez innych, na tyle jednak silna i podporządkowująca sobie ludzkie myślenie, iż sama sobie nadaje wymiar uniwersalny i sakralny, samoistny i w swej niezawisłości do przewidzenia trudny? W jednym z listów Marek Broniecki o tym właśnie chyba pisał - raz stworzony mit wiedzie dalej swój własny żywot, wpływając na tych czy innych ludzi. Jednym z jego przejawów wcale nie najdoskonalszym jest kawał płótna pokryty farbą, lecz jego istnienie nie kończy się na nim. Kto wie, jakie nam jeszcze pokaże oblicze? Gdańsk, wiosna 1999 roku Michał Błażejewski Ważniejsze wystawy:
|
|